Amerykańskie południe jest bardzo pobożne. Liczba różnych kościołów, wyznań i odłamów religijnych jest wprost imponująca. Ja – jak na katolika przystało – wybrałem się do kościoła katolickiego. Już na pierwszej mszy spotkał mnie szok. Po pierwsze muzyka. Była dość popowa, z chórkiem (a jakże) oraz lekko swingującym kołysaniem. Dotyczyło to nawet części stałych, które zazwyczaj są śpiewane z pewnym namaszczeniem. Udało mi się znaleźć na youtubie dokładnie te utwory, które wtedy (i na kolejnych mszach) miałem okazję usłyszeć. Oto Gloria (należy odjąć perkusję, której zazwyczaj przecież w kościołach nie ma):
A tutaj Sanctus, tym razem bez tej przeklętej perkusji. Ta część nawet mi się podoba:
Na muzyce jednak mój szok kulturowy się nie skończył. Drugim elementem był ksiądz, który odprawiał mszę. Był african-american (murzynem) co już samo w sobie jest niezwykłe, ale naprawdę niezwykłe rzeczy wyczyniał w trakcie kazania. Zachowywał się trochę jak pastorzy w widowiskach religijnych, które czasem można zobaczyć na kablówce: chodził po całym kościele i nawoływał (w sensie dosłownym) do nawrócenia a wszystko z silnym emocjonalnym namaszczeniem. W pewnym momencie zaczął śpiewać, klaskać i zachęcać wiernych, żeby dołączyli.
Trzeci element szoku kulturowego to Eucharystia. W Polsce jest tak: ksiądz bierze naparstek wina miesza z dzbankiem wody (jeśli dobrze rozumiem, to akt mieszania wody z winem ma przypominać o dwóch naturach: boskiej i ludzkiej obecnych w chrystusie) i jeden opłatek (fachowo: „komunikant”) oraz błogosławi a następnie dokonuje ofiary (fachowo: następuje „transsubstancjacja”).W Ameryce, do księdza podchodzi gromada usherów (takich naszych kościelnych) z dzbanem wina (na oko 1,5 litra) oraz koszem opłatków. Mam nawet zdjęcie (z innej mszy, kiedy parafię nawiedził biskup):
Następnie ksiądz do dzbana wina dodaje naparstek wody (proporcje odwrotne niż w Polsce) i dalej już tradycyjnie. Tajemnica dużej ilości wina wykorzystywanej przy Eucharystii wyjaśniła się już po chwili, gdyż komunia dla wiernych była pod dwiema postaciami (oczywiście na ręce).
Ciekawy był też sam koniec mszy. Po ogłoszeniu obowiązkowych ogłoszeń, ksiądz zapytał kto ma dzisiaj urodziny, lub jakieś inne święto. Na to niektórzy wierni podnosili ręce i mówili na przykład: „Today my mother and father are having their 20 anniversary of marriage”, albo „Tomorrow I will cellebrate my 16 birthday”. Na to ksiądz woła: „Happy birthsday Anna”, albo coś podobnego i cały kościół klaska.
A mówią, że to polska pobożność jest emocjonalna…